Smak kupionej popularności
07:18
Internet daje ogromne możliwości, żeby zaistnieć i zyskać popularność. Obserwujemy codziennie przykłady osób, które z dnia na dzień stają się influencerami (czyli liderami opinii, osobami które kreują trendy i mają wpływ na opinie innych ludzi), a dzięki dodatkowej aktywności w mediach społecznościowych, ich twarze pojawiają się w kolejnych wywiadach, na kolejnych portalach i konferencjach branżowych.
Nie ma w tym nic złego, skoro to co robią jest ważne i wartościowe dla innych, ich popularność szybko rośnie, a kariera rozwija się w zaskakującym dla konkurencji tempie. Są to osoby, które robią coś dobrze, znają się na tym, mają dodatkowo charyzmę i ciekawą osobowość, a także co najważniejsze, lubią się pokazywać i mówić do innych. Nie mają problemu z pisaniem o sobie i swoich osiągnięciach. Chętnie wrzucają zdjęcia i filmy ze sobą w roli głównej, ale robią to „z głową” i ich celem nie jest wyłącznie lansowanie się, ale przede wszystkim pokazywanie siebie, jako eksperta w swojej dziedzinie. Uczą, szkolą i pokazują praktyczne przykłady ze swojej branży, mówią o trendach i ciekawostkach. Są wiarygodni w swoim przekazie i dzięki temu grono ich fanów stale rośnie. Rośnie też w siłę ich marka osobista.
Zyskanie popularności dzięki internetowi kusi także tych, którzy po prostu chcą zaistnieć, nawet jeśli nie mają do przekazania światu żadnych, szczególnych wartości. Znamy przecież celebrytów, którzy znani są wyłącznie z tego, że są znani. Trudno poza wykreowanym wizerunkiem znaleźć w nich coś więcej. I wcale nie musimy ich daleko szukać…
Lubię obserwować w jaki sposób ludzie kreują swój wizerunek lub świadomie budują rozpoznawalną markę w internecie. Mam kilka ulubionych osób, które nawet nie wiedzą o tym, że są obiektami moich obserwacji. Ostatnio wzięłam sobie za cel pewną lokalną blogerkę, znajomą moich znajomych. Widuję ją od czasu do czasu w różnych miejscach, gdzie zwykle robi wokół siebie sporo zamieszania. Z ciekawością zerknęłam na fanpage jej bloga. Patrzę i oczom nie wierzę, że pod poszczególnymi wpisami ma nawet po 900 polubień (lajków).
W pierwszej chwili pomyślałam „Wow”! O czym ona pisze, że ma aż tylu fanów? Może rzeczywiście jest taka świetna i każdy jej wpis daje ludziom wartościową wiedzę? Ciekawość okazała się jednak silniejsza od potrzeby sprawdzenia merytoryczności tego, o czym pisze. Jako człowiek zajmujący się także mediami społecznościowymi wiem, że „lajki” nie zawsze pochodzą z prawego źródła, czyli od osób, które rzeczywiście polubiły to, co ktoś zamieścił na swoim profilu. Wiedziona tym doświadczeniem rozwinęłam listę 900 osób, które polubiły jeden z wpisów owej blogerki i…moim oczom ukazała się lista dziwnie obcobrzmiących imion i nazwisk. Może chińskich, może hinduskich… Ot i cała tajemnica! Lajki pod postem zostały po prostu kupione po to, aby osoby wchodzące na fanpage myślały, że to strona bardzo popularnej osoby.
Oszustwa tego typu spotykamy na każdym kroku. Tak samo bywa z ilością „lajków” na stronie. Niektórzy przykładają ogromną wagę do tego, aby było ich dużo. Czy jednak nie poczujecie się oszukani w momencie, gdy okazuje się, że ta rzekoma popularność jest po prostu kupiona i służy jedynie po to, aby zrobić wrażenie? Zbierajcie fanów, ale tych prawdziwych, których na początku wcale nie musi być dużo. Nie zawsze bowiem ilość świadczy o jakości.
0 komentarze