Zdjęcie: www.weekend.gazeta.pl |
Przytulna restauracyjka w dobrym hotelu. Goście siedzą wygodnie przy stolikach i raczą się znakomitą, włoską kuchnią. Obsługa z dużym zaangażowaniem przynosi kolejne dania, a goście delektują się rożnymi gatunkami win. Miły, romantyczny wieczór przy świecach połączony z degustacją win. Goście jednak z niecierpliwością raz po raz zerkają na małą scenkę po środku sali. Czekają na część artystyczną wieczoru - występ znakomitego aktora Mariana Opani.
Wreszcie, gdy winne wino jak zastrzyk naturalnych endorfin dostaje się do krwioobiegu i wprowadza gości w euforyczny stan, na scenie pojawia się Mistrz. Wita go burza oklasków. Aktor doskonały, znany wszystkim z filmów, seriali, kabaretów i teatru. Cichną rozmowy i brzęczenie kieliszków. Mistrz zaczyna recital.
Najpierw piosenka, zaśpiewana i zagrana oczywiście doskonale czyli tak, jak na aktora takiego formatu przystało. W trakcie występu, jakaś lokalna dziennikarka rozstawia kamerę obok sceny i rejestruje występ. Gdy milkną ostatnie takty piosenki, artysta z impetem odwraca się do dziennikarki i karci ją głośno ze sceny: „Ależ proszę Pani, proszę o więcej taktu. Przecież powiedziałem, że udzielę tego wywiadu, ale nie teraz!”. Dziewczyna zmieszana pokornie zwija kamerę i siada w kąciku sali. Wygląda tak, jakby chciała z niej zniknąć.
Sytuacja nieco zmąciła sielską atmosferę, ale artysta szybko wraca do swojego występu. Następny jest wiersz, wyrecytowany z finezją godną Mistrza. Widownia zasłuchana i zaczarowana.
Artysta kończy utwór, a następnie ze stojącego przy scenie małego stoliczka, podnosi do ust filiżankę: „Przecież mówiłem, że ma być posłodzona!” - wykrzykuje w kierunku obsługi. Znowu czar na chwilę prysł.
Goście trochę zaskoczeni sytuacją, patrzą na niezadowolonego aktora i coraz bardziej sparaliżowani siedzą przy swoich stolikach. Bo co będzie, gdy komuś nagle łyżka spadnie i z hałasem uderzy o podłogę w trakcie występu?
Kolejne utwory. Piękne ballady i wiersze miłosne. Sporo żarcików o wnuczku aktora. Atmosfera trochę się rozluźnia, bo wino jednak robi swoje. Nie mniej jednak prawie przy każdym utworze muzycznym, aktor macha nerwowo ręką w kierunku akustyka i ze sceny wypomina mu niedostosowanie głośności utworu do potrzeb wokalnych artysty. A to za cicho, a to za głośno. Akustyk pewnie też skulił się gdzieś w kącie sali…
Recital dobiega końca. Mistrz oczywiście bisuje, bo widownia ciągle jeszcze głodna jest jego wielkiego talentu. Potem kłania się grzecznie i wychodzi z klasą przy akompaniamencie burzy oklasków. To było naprawdę znakomite, artystyczne przeżycie! Okazuje się, że silna marka znakomitego artysty, mimo jego głośnych uwag w kierunku obsługi i dziennikarki w trakcie koncertu spowodowała, że widownia zapatrzona w Mistrza, wybaczyła mu wszystko bez mrugnięcia okiem. W końcu to sam Marian Opania!